„(…) żądacie od innych, by jakoś przyczynili się do waszego szczęścia. A wówczas pojawia się następny krok: strach. Strach przed utratą, strach przed alienacją, strach przed odrzuceniem i wzajemna kontrola. Miłość doskonała wyklucza lęk. Tam, gdzie jest miłość, nie ma miejsca na żądania, na oczekiwania, nie ma zależności. Nie żądam, abyś uczynił mnie szczęśliwym; moje szczęście nie jest zależne od ciebie. Jeśli mnie opuścisz, nie będę rozczulał się nad sobą, twoje towarzystwo sprawia mi wielką radość, ale nie mogę zatrzymywać cię kurczowo dla siebie. Cieszę się bez potrzeby zawłaszczania tego, co sprawia mi radość. To, co naprawdę mnie cieszy, to nie ty; to coś większego niż ty i ja.”
ANTHONY DE MELLO „PRZEBUDZENIE”
Rozpatrując temat osobowości zależnej jako tej, której ma być poświęcony esej, od razu przypomniała mi się niedawna historia.
Kilka miesięcy temu odwiedziłem koleżankę, mieszkającą na Dominikanie. Wybrałem się wówczas na wyprawę dwudziestu sześciu wodospadów, na której miałem sprawdzić swoją odwagę, wytrzymałość a i jednocześnie dać upust buzującej we mnie adrenalinie, taki sprawdzian męskości dla zmycia jego kompleksu. W wyprawie towarzyszyła mi para, on starszy, „na stanowisku”, ona młoda, ładna, szukająca pracy, ale nie do końca. Uderzyła mnie ich więź, ich relacja, w której ona cierpiała za każdym kamieniem, na który jej partner nadepnął. Szukała z każdym krokiem jego wzroku i ręki, po tysiąckroć pytała czy on, czyli ten partner, czy dobrze się czuje i czy ją kocha? Zgadzała się z każdym jego zdaniem, a każda jej myśl i pragnienie poprzedzone było koniecznością zgodności z jego myślami i pragnieniami. Podobało się jej to, co podobało się jemu. Intensywna relacja była intensywniejsza od dominikańskiej wilgoci tropików.
Usłyszałem na tejże wyprawie, jak kobieta, przyglądająca się opisywanej wcześniej parze, powiedziała do swojego męża, że ta para na pewno musi bardzo się kochać i pewnie są bardzo szczęśliwi z tego powodu.
Może dla wielu taka intensywność relacji jest wyznacznikiem ich prawdziwego uczucia? Może dla niektórych to najwłaściwsza forma? Ale czy ta intensywność intensywnie nas rozwija czy zawija?
Wczytując się w różne mądre publikacje dochodzę do przeświadczenia, że granica między zależnością np. od rodzica na pewnym etapie życia jest czym innym niż uzależnienie od tegoż samego rodzica.
Najważniejszą cechą osobowości zależnej, to wg DSM IV „utrwalona, nadmierna potrzeba doznawania opieki, kurczowego trzymania się innych oraz lęku przed rozłąką, która pojawia się w okresie wczesnej dorosłości i ujawnia w wielu kontekstach”. Jak głębokie
i dramatyczne jest przeżywanie rozstań tych osób?, jak często złe samopoczucie uaktywnia się w samotności?, jak często i mocno odczuwa się potrzebę ciągłej opieki?
I wreszcie jak czasochłonne musi być podporządkowanie własnych potrzeb na rzecz związku, a gdy pojawiają się trudności w nim jak ciężko jest zerwać toksyczną relację? Do jakich „kozich rogów” zapędzają się osobowości zależne, gdzie choroby somatyczne by zatrzymać kogoś przy sobie, wydają się dobrym rozwiązaniem? Zdarza się, że często w obawie przed utratą wsparcia ze strony partnera tłumią swój gniew i trwają w związku, znosząc fizyczne lub psychiczne znęcanie się. Osoby te wydają się też być “pozbawione charakteru” i nijakie, uważają iż nie mają prawa nawet od odrobiny indywidualności. Przepełnia je obawa, że mogą zostać same, a kiedy jeden związek się kończy, szukają pośpiesznie następnego partnera.
Czy pozwalanie innym na przejmowanie odpowiedzialności za swoje decyzje może dać poczcie szczęścia? Albo czy niechęć do stawiania wymagań osobom, od których jest się zależnym na „dłuższą metę” sprawdzi się? Czy poszukiwanie partnera „jak dziecko we mgle” uratuje nas przed lękiem przed samotnością?
Abraham twierdził, że „u niektórych osób dominuje przekonanie, że zawsze będzie ktoś
– oczywiście pełniący funkcję matki – kto będzie się nimi opiekował i zaspokoi wszystkie ich potrzeby”. Czy przychodząc na świat, nie jesteśmy już wtedy narażeni na pokusę zależności? Wielu z nas może w poczuciu lęku odnaleźć w sobie mniejsze lub większe pokłady osobowości zależnej. A przecież osobowość zależna to nie norma, to zaburzenie, to cierpienie. Jak znaleźć równość na nierówności, gdzie po jednej stronie jest wzorzec zależności od rodzica, albo bliska relacja z partnerem, gdzie wszelkiego rodzaju transakcje zacierają granicę między ważną potrzebą bliskości, a lękiem przed brakiem bliskości i samotnością czy opuszczeniem? Można się łatwo pogubić albo zatracić w otrzymywanych dawkach zależności i niezależności, problem chyba zaczyna się wówczas, gdy ktoś dostaje większy zastrzyk o nazwie lęk, depresja, trudności adaptacyjne. Badacze Reich i Noyes (1987) odkryli, że z 54% badanych z objawami depresji, kwalifikowało się do diagnozy osobowości zależnej. Skąd zatem w nas tak wiele poczucia braku kompetencji, bezradności, miałkości w walce ze światem? Czy w okresie dzieciństwa i adolescencji jesteśmy w stanie zapobiec rodzącej się zależności, jeśli warunki społeczne i emocjonalne nie pokazują nam właściwych granic kochania, bliskości, działania, niezależności?
Czy tworząc bliskie związki, bagaż doświadczeń pomoże nam stworzyć „niebezpieczne związki”, gdzie bluszcz będzie główną podporą do utrzymania przy sobie partnera?
Czy pojęcie stałości relacji będzie kiedyś zrozumiałe, czy lęk o samotność i odrzucenie przestanie krzyczeć?
Można z boku zazdrościć albo śmiać się z par takich jak ta z mojej wycieczki.
Ale osobowość zależna w całej swojej infantylności i chwiejności cierpi, cierpią też najbliżsi tej osoby. Granica jest płynna, gdzie zależność bywa mylona z dowodami miłości i wierności oraz oddania. Wtedy często taka sytuacja staje się „ślepą uliczką”.